Cały świat walczy o powrót do względnej „normalności”. Sytuacja zmieniła się od początku marca diametralnie. W wielu branżach ogromna liczba osób straciła pracę i stanęła przed bardzo trudnymi wyborami. Branża muzyczna również cierpi – masowo odwoływane są największe festiwale, trasy koncertowe i przesuwane są promocje albumów. Sytuacja związana z COVID-19 uderzyła nie tylko w artystów, agencje, bookerów i kluby, ale również w słuchaczy. Zabrała nam możliwość uczestniczenia w koncertach promujących ważne wydawnictwa. I jestem przekonana, że streamingi z salonu nigdy tego nie zastąpią. Ten tekst powstał z tęsknoty za koncertami, które w tym sezonie się nie odbędą.
O stratach
Jedno jest pewne – jak nigdy tęsknimy do klimatu zaparowanych klubów, ścisku na koncertach i ulubionych melodii wyśpiewywanych przez tłum pod sceną. I za tym dreszczykiem, który odczuwa się odkrywając na showcasowym festiwalu nowy fascynujący zespół. Za piwkiem spijanym na ogródkach klubów, szybkich fajkach w śmierdzących palarniach i festiwalowymi tłumami przemieszczającymi się podczas Spring Breaka po poznańskiej starówce.
Na pewno nasze festiwalowe życie zostanie w tym roku mocno zakłócone. Powoli odwoływane są największe polskie festiwale. Możliwe, że w tym roku nie będziemy umierać z gorąca w kacowe poranki na polu namiotowym w Katowicach czy szaleć do Taylor Swift na Openerze. Oby moje przewidywania się nie sprawdziły (w tym momencie wiemy na pewno, że nie odbędzie się Orange Warsaw Festival i Audioriver), jednak wypowiedzi ekspertów i polityków jasno wskazują, że o koncertach i festiwalach w znanej nam formie możemy w 2020 roku tylko pomarzyć. Sytuacja jest nieprzewidywalna – jasno zadeklarowali tę świadomość chociażby organizatorzy jednego z najbardziej znanych festiwali na świecie, czyli Burning Mana, który miał odbyć się we wrześniu.
O odkrywaniu
Obecna sytuacja oprócz ogromnych strat i wielu złych aspektów wprowadzi wiele nowości do naszego funkcjonowania w czasie postepidemicznym. Stworzymy nowe normy, a niektóre stare schematy może już nigdy nie wrócą. „Nadzieja tkwi w założeniu, że nie sposób przewidzieć, co się stanie w przyszłości, i że w tej szczelinie niepewności powstaje przestrzeń do działania” – twierdzi Rebecca Solnit, autorka „Nadziei w mroku” – jednej z książek, którą ostatnio miałam przyjemność się trochę pozachwycać.
Przestrzeń, o której pisze Solnit już powstała – obserwujemy wiele prób dotarcia do fanów w nowy sposób. Na razie większość z nich to bardziej lub mniej udane próby DIY. Coraz lepszej jakości koncerty online, pierwsze formowane na szybko „festiwale”, a także mniej lub bardziej udane wywiady za pomocą Instagrama czy Facebooka.
W tym zamęcie i mnogości działań trudno cokolwiek zracjonalizować i konkretnie opisać. Do zbadania innowacji powstałych w efekcie wpływu pandemii na niektóre aspekty branży muzycznej potrzeba jeszcze dużo czasu i przede wszystkim dystansu. Jednak pośród pierwszych prób można znaleźć prawdziwe perełki – chociażby frekwencyjne. Transmisje organizowane przez Męskie Granie gromadzą bardzo dużą publiczność. Koncert Bass Astral x Igo w szczytowym momencie na żywo oglądało wspólnie 120 tysięcy widzów. Po upływie doby na wszystkich platformach wideo miało ponad 1 mln wyświetleń. Milionowa publiczność koncertu? Statystyka-marzenie, którą mądre głowy zaczną szybko monetyzować.
W tym tekście chciałabym pozwolić sobie na ton lekko fanowski – bo tak jak każdy z słuchaczy czekałam tej wiosny na kilka premierowych koncertów. Byłyby doskonałym pretekstem do spotkań z artystami, obserwowania reakcji publiczności i sprawdzenia, w jaki sposób ich materiał rezonuje wśród słuchaczy podczas muzycznego spektaklu. Czy są oni znudzeni? Zaskoczeni? Zafascynowani?
O tym, czego nie powinnyśmy mówić
Bardzo niecierpliwie czekałam na wersję koncertową „V”. Chciałam zobaczyć w jaki sposób obserwowana przeze mnie od czterech lat Dziarma poradzi sobie na scenie podczas promocji swojej pierwszej epki. Tym bardziej, że trasa zahaczała m. in. o dobrze zapowiadające się „Block Party x Łomża”. Formuła „block party” sięga lat 20. XX wieku. Źródła znajdziecie w kulturotwórczych imprezach ze Stanów Zjednoczonych. Idea koncertów na świeżym powietrzu w największych Polskich miastach miała wskrzesić ten podwórkowy klimat, który idealnie pomógłby Agacie Dziarmagowskiej wejść z przytupem na scenę.
Jej wizerunek i muzyka są wyzwolone od wszelkiej dominacji i ograniczeń. Dziarma prezentuję nową i świeżą na mainstreamowym rynku postać kolorowej, odważnej i dumnej raperki. Nie sili się na porównywanie się z swoimi kolegami i ewidentnie nie ma wobec nich kompleksów. Dla mnie jest powiewem niezwykłej świeżości, choć do obecnego momentu swojej kariery prowadziła ją dość długa droga po meandrach polskiego showbiznesu. Zaczynała w dwóch talent show, miała swój epizod z Warner Music Poland, a pięć lat temu otrzymała nagrodę za debiut roku na Young Stars Festival. Jednak jej świadomy i mocny debiut nastąpił dopiero niedawno. Popowe, słodkie piosenki ewoluowały – tak jak ona sama.
W 2017 pokazała swoim odbiorcom klip do singla „Kawaii”, którym symbolicznie rozpoczęła nowy etap w karierze. Od tego momentu przylgnęła do niej łatka „skandalistki”. Zapewne z tego powodu, że w pisane przez siebie (lub z pomocą innych, do czego przyznawać się nie wstydzi) wersy bez strachu przelewa swoje obawy, frustracje i pragnienia. Największe zdziwienie do teraz budzi to, że Dziarma bez wstydu nawija o seksie i pożądaniu.
Reakcje na „V” i jej warstwę liryczną ujawniają smutny fakt, że seks w Polsce to wciąż temat tabu. Tekściarkom czy wokalistkom wypada o nim mówić bardziej metaforycznie niż dosłownie. Natomiast Dziarma nie boi się wyrażać myśli i emocji, o których głośno śpiewać ani pisać miłym dziewczynom nie wypada. W recenzjach kilka razy pojawiało się w kontekście tego materiału sformułowanie „prowokacyjna seksualność” – jednak czy kwestia tego, że kobiety lubią seks powinno kogokolwiek obecnie prowokować lub konfundować?
„V” prezentuje kobiecą wersję spojrzenia na świat damsko-męskich relacji, która śmiało może konkurować z mizoginistycznymi tekstami branżowych kolegów. Cięte komentarze, dobra narracja i jasna, kobieca perspektywa sprawiają, że reflektory skierowałabym na tę artystkę. I pewnie słusznie, bo „V” to dopiero rozgrzewka. W wywiadzie przeprowadzonym przez Gargamela, wokalistka zaznacza, że epka to tylko wstęp do zbliżającego się albumu, na którym „pochwali się też innymi talentami”. Należy podkreślić, że Dziarma postrzega siebie jako wokalistkę używającą rapu jako formy – dlatego nie wyklucza na zapowiadanym longplayu powrotu do śpiewania.
O źródłach i punkowej energii
Origo to rzeczownik rodzaju żeńskiego, który w języku łacińskim oznacza pochodzenie, początek lub źródło. I do tych źródeł – w różnych kontekstach – odwołuje się na swojej najnowszej epce Natalia Nykiel.
W „Origo” Nykiel nie sili się na pokazanie wachlarza możliwości w długim materiale, bo nie musi już udowadniać, że potrafi taki stworzyć. Z lekkością wchodzi w konwencję promocji pięcionumerowej kompilacji, jakby była to wielka, długogrająca płyta.
To elektro-popowo-transowe wydanie jest esencją siły i wyzwolenia, jakie Natalia uzyskała podczas swojej siedmioletniej obecności na scenie. Ta płyta zawiera wszystko, co można uznać za charakterystyczne dla jej twórczości: piekielną ambicję, świetne teksty, bezkompromisowość i punkową energię. Po publikacji „Origo” wiedziałam, że koncert podczas Spring Break na pewno odbędzie się na jednej z głównych scen, a mimo wszystko może pojawić się problem z wejściem.
Warto zwrócić uwagę na wizualny i niezwykle dopracowany aspekt tego wydawnictwa. Doskonale ilustruje to drugi klip do „Volcano”, który został stworzony z rozmachem i ognistą (sic!) energią. Promowano go jako najdroższy nie tylko w karierze Nykiel, ale również polskiego oddziału Universal Music.
Spektakularny teledysk do „Volcano” powstał we współpracy z reżyserem Tadeuszem Śliwą – twórcą, którego możecie kojarzyć jako autora filmu „(Nie)znajomi”, produkcji „Ucho Prezesa”, a także autora „Najnowszego klipu” Dawida Podsiadły. Na planie pracowało prawie sto osób. Oprócz tradycyjnego składu ekipy filmowej ważną rolę odegrali pirotechnicy i strażacy – bo w teledysku Natalii faktycznie wszystko płonie: od samochodu po dom
Sam utwór „Volcano” błędnie jest powiązany ze współpracą z uwielbianym od dawna przez Nykiel Paramore, dlatego trzeba skorygować – użyte zostały tylko sample i cytat „The truth never set me free, so I’ll do it myself”.
Jednak co obok utworu inspirowanego Paramore robi „I’m Not For You” nagrany z Rodzinnym Zespołem Śpiewaczym z Rakowicz? To pewne – doskonale wpisuje się w koncept korzystania z wszelkiego rodzaju „źródeł”.
“Odkryłam w ich repertuarze pewien fragment, który przyprawił mnie od razu o ciarki i bardzo pasował znaczeniowo do tego, co chciałam przekazać w tej piosence. Zespół zgodził się połączyć nasze światy. Pojechaliśmy z Foxem na Podlasie, gdzie niedaleko Rakowicz pośród pól w pięknym maleńkim kościele na wzgórzu zaaranżowaliśmy studio i ich nagraliśmy. (…) To bardzo osobisty utwór. Od początku jego powstawania, czułam, że chcę w pewien sposób nawiązać tu do naszej polskiej ludowości. Bo historie miłosne są uniwersalne, toczą się tak samo od zarania dziejów” – twierdzi Natalia.
Utwór pokazuje piękne połączenie dwóch światów, uniwersalność historii i naszych kulturowych narracji.
Czekam na kolejne kroki Natalli i naprawdę z chęcią będę tańczyła do tego, co zagra mi następnym razem.
O nadszarpniętym zaufaniu i obecnych nastrojach
„I trust no one these days” – śpiewa Izabela Rekowska w tytułowym utworze długogrającego albumu, który wraz ze swoim składem Izzy & The Black Trees wydała już w czasie pandemii. Może podpadnę tym zdaniem redaktorowi Regulskiemu, który napisał super tekst o tym bandzie kilka miesięcy temu, jednak nie do końca rozumiałam jego dziennikarską fascynację tym zespołem. Wszystko zmienił jednak kontekst i czas, w którym ukazał się album.
Na scenie charyzmatyczni, nawiązujący do mocno tradycyjnych rockowych i noisowych brzmień nie kupowali mnie nigdy tak, jak w obecnej sytuacji społeczno-politycznej. Surowa, przepełniona buntem, wrogością i pełna zaufania – tylko do siebie – płyta zawiera wiele aktualnych kawałków. Czy utwór „Mr. President” mógłby wybrzmieć lepiej w jakimkolwiek innym momencie?
“Can’t believe what they’re saying
all the girls should be like a lilac flower
always glamorous and pristine”
W całym materiale mocno przebija się w tekstach nie tylko bunt, ale również jego powody: społeczne niezrozumienie, nierówności, strach dotyczący przekonaniu o braku wpływu na własną przyszłość. Nie jest to muzyka łatwa i przyjemna i na pewno nie odnajdzie się w niej masowe grono słuchaczy. Głównym nośnikiem wszystkich mocnych emocji jest głos Rekowskiej, brudne, gitarowe riffy i trudne dźwięki. Myślę, że taki wyrywający z „miłej atmosfery” materiał – w czasie kolejnych protestów przeciwko antykobiecej polityce, kryzysie gospodarczym i społecznym – jest aktualny i potrzebny jak nigdy.
Tekst: Joanna Hała | Redakcja tekstu: Witold Regulski i Jolanta Kikiewicz
Zdjęcia: Natalia Nykiel i Dziarma – materiały promocyjne. Izzy & The Black Trees – Damian Niemczal dl GŁOŚNIEJ.