Artykuły


Czy GŁOŚNIEJ już było? Podsumowanie dekady 2010-2020. Część III

Czy GŁOŚNIEJ już było? Podsumowanie dekady 2010-2020. Część III 2010-2020 david bowie david byrne kamp! podsumowanie dekady radiohead solange
Autor: Jola Kikiewicz
24.05.2021

Czas na podsumowanie najlepszych płyt ostatniego dziesięciolecia. Dlatego powiedzmy sobie bez ogródek: czas wsiąść do nostalgicznego hype trainu i wybrać się do epoki, w której głośniej już było. Oto trzecia część subiektywnego topu najlepszych płyt minionej dekady, z ewidentną nadreprezentacją poszczególnych lat. I kilka słów udowadniających, że rok 2016 był wyjątkowo obfity dla muzycznego świata.

 

Saagara – 2 (2015)

Pamiętam, kiedy Saagara w trakcie trasy promującej tę płytę zagrała koncert w poznańskim CK Zamek. Nie chodzę na koncerty jazzowe zbyt często, a ten – choć raczej płyta jest bardziej neo-folkowa – odbył się w cyklu koncertów JAZZamek. Publiczność w znacznej większości była przygotowana na tę specyficzną formę, czyli formę siedzącą przerywaną brawami. W moim odczuciu kłóciła się ona z energetyczną, transowo-wciągającą interpretacją mieszanki jazzu, elektroniki i tradycyjnych brzmień Saagary. Prosiła się ona przynajmniej o tupanie pod sceną. Zdanie to podtrzymuję, bo chemia pomiędzy Zimplem i resztą muzyków projektu Saagara jest zaraźliwa. Płyta do obowiązkowego odświeżania kilka razy do roku.

 

David Bowie – Blackstar (2016)

Ta płyta do dziś jest przez wielu odbierana głównie emocjonalnie – ja również się do tych osób zaliczam. David Bowie jest dla mnie jedną z najważniejszych postaci kultury. Taką, która pozwoliła identyfikować się z wizerunkiem naruszającym normy płci kulturowych, która istniała w popkulturowym zawieszeniu gatunkowym i nie bała się czerpać z tego radości. “Blackstar” okazało się być smutnym, niezwykle bogatym dźwiękowo pożegnaniem Bowiego z słuchaczami. Śmierć artysty była pierwszą sytuacją, kiedy miałam poczucie autentycznej, głębokiej żałoby po osobie nie znanej mi osobiście. W dużej mierze ukształtował moje podejście do kultury i pomógł odkryć taki rodzaj estetyki, która zawsze będzie miała dla mnie pewien powab. Do “Blackstar” nie wracam bardzo często z uwagi na ciężar emocjonalny, ale jest to dla mnie jedna z najważniejszych płyt dekady.  

 

PJ Harvey – The Hope Six Demolition Project (2016)

PJ Harvey w tym dziesięcioleciu wydała dwie doskonałe płyty: “Let the England Shake” i “The Hope Six Demolition Project”. Tę drugą uznaję za ważniejszą dla siebie. Prawdopodobnie dlatego, że mam słabość do koncept albumów podejmujących tematykę norm i ustaleń społecznych, a także pęknięć w tych normach. Ponadto album wypadł doskonale na żywo podczas występu na Open’erze. Całkiem spory zespół PJ Harvey wiernie oddał oszczędną, lecz mocno określoną formę płyty. Jest to też kolejna po “Blackstar” i “Lines” płyta, która przywraca do mainstreamu zapomniane instrumenty dęte (trąbkę i klarnet).

 

Radiohead – A Moon Shaped Pool (2016)

To pierwsza naprawdę dobra płyta Radiohead od czasu „In Rainbows” (“The King Of Limbs” wciąż ma miejsce w moim sercu, ale na niektóre utwory chciałabym spuścić zasłonę milczenia). Radiohead to ten zespół, przy którym zamieniam się w chłonącą jak gąbka, emocjonalną fankę. Choć słyszę wady wielu ich utworów, odchodzą one na dalszy plan. Ich nagrania są ze mną nieprzerwanie od 14 lat i nie zanosi się na to, aby sytuacja miała się odmienić. „A Moon Shaped Pool” jest płytą pro-zdrowotną psychicznie: to kojący comfort music, który choć opowiada o rozpadzie i świecie pełnym niepewności, pozwala na chwilę uspokoić myśli i wyciszyć lęki. Słucham jej zawsze wtedy, kiedy potrzebuję czegoś w rodzaju muzycznego uspokajacza – nigdy nie zawodzi.

 

Solange – A Seat At The Table (2016)

„A Seat At The Table” to drugi album z grupy kojącego comfort music. Z rozmów z innymi osobami wiem, że nie tylko dla mnie jest to płyta terapeutyczna, i podejrzewam, że częściowo w tym tkwi odpowiedź na pytanie, dlaczego odniosła taki sukces. Artystka umiejętne ubrała minimalistyczne aranżacje w formę na tyle piosenkową, by zapadała ona w pamięć, jednak na tyle zmyślną, aby podtrzymywała złożony koncept albumu. To jest sztuka sama w sobie i udała się Solange doskonale. Ważna jest także wizualna część projektu: Solange i tancerki poruszają się w płynnych, powolnych układach tanecznych. Widać wyraźną, nowoczesną interpretację takiego rodzaju ruchu na scenie, jaki spopularyzował David Byrne. Jej kontynuację widzieliśmy również w teledysku “Ingenue” Atoms For Peace: płynną i spokojną formę ciała, gnącego się do skrętów brzmień w utworze.

 

Łona i Webber – Nawiasem Mówiąc (2016)

Jestem gotowa na bitwę z każdym, kto będzie szkalował tę płytę. Wszyscy wiemy, że Łona jest otoczony czymś w rodzaju kultu na polskiej scenie, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to kult uzasadniony. Bity Webbera pochłaniają uwagę słuchacza na cały czas trwania albumu, a teksty Łony pokazują szczytową formę rapera (która trwa do dziś, co wiemy po publikacji epki z 2020 roku). “Co to tak wyje” z albumu „Nawiasem Mówiąc” to jedna z najbardziej trafnych analiz stanu polskiego społeczeństwa, jaka pojawiła się w krajowym rapie. Wisienką na torcie tej płyty jest utwór, w którym Łona opowiada historię wazonu podpowiadającego mu bity do nowej piosenki. 

 

Lorde – Melodrama (2017)

Jedna z najważniejszych dla mnie płyt. Chociaż opowiada o doświadczeniu dojrzewania z pogranicza końca lat nastoletnich i dorosłości, jest to uniwersalny album o doświadczeniu przejścia jako takim: od zakończenia związku i przejścia w etap życia singla lub nowy związek. Od gasnącej nocy i imprezowego uniesienia w poranne wyciszenie. Jest to także przełomowa płyta w historii nowoczesnego, bardziej minimalistycznego popu. Stworzona przez przedstawicielkę roczników, które już wychowały się w świecie dostępnych wszędzie udogodnień i wynalazków technologicznych, pozwalających na stworzenie zupełnie nowych dźwięków. Lorde nie towarzyszy więc zachwyt powszechną technologią. U niektórych starszych artystów owocował on nadmiarem wykorzystanych środków, jak oznaka zachłanności osoby, która po raz pierwszy poznaje bogactwo elektroniki. Lorde wybiera dźwięki rozważnie i tworzy przestrzenne utwory, nie przytłoczone przesadnymi aranżacjami.

 

The XX – I See You (2017)

Dwie pierwsze płyty The XX wypromowały ich jako zespół od melancholijnej, minimalistycznej, gitarowej alternatywy. “I See You” przyszło do nas już po hitowym debiucie Jamiego XX i bardzo słychać to na trzecim albumie zespołu. Piosenki zyskały konkretny, mocno zarysowany rytm, więcej elektronicznej okrasy dla melancholijnych aranżacji, a efekt był jeszcze lepszy podczas występów na żywo. Przyznaję, że pierwszy koncert The XX w2012 roku niesamowicie mnie wynudził i wiem, że nie było to wyłącznie moje wrażenie. Tak, jakby zespół sam nie dźwignął specyfiki ascetycznych i delikatnych utworów, które stworzył. Tymczasem kompozycje z trzeciego krążka były jak szyte dla nich na miarę, Romy zdawała się też udoskonalić swoje umiejętności wokalne. Wracam do „I See You” płyty regularnie i ze sporą dozą radości.

 

St. Vincent – Masseduction (2017)

Lata 2010-2020 to czas wschodzącej gwiazdy Jacka Antonoffa. Wyprodukował hitowe albumy Lorde, Lany Del Rey, Taylor Swift i właśnie St. Vincent. Jego mocną stroną jest umiejętność dopasowania produkcji do indywidualnego charakteru artystek – tak, że nie mamy powtórki z rozrywki z płyt produkowanych przez Timbalanda, gdzie wszystkie popowe utwory ze szczytu list przebojów brzmiały podobnie. “Masseduction” jest niezwykle różnorodna, St. Vincent sięga tu po ballady napisane na pianino, ostrzejsze gitarowe utwory, popowe i melodyjne piosenki (z których jedną możecie kojarzyć z intro ostatnich sezonów BoJacka Horsemana). Poza pierwszym krążkiem warto też posłuchać “Masseduction (piano version)”, bo tam można usłyszeć, jak dobrze wybrzmiewają czyste kompozycje z podstawową linią melodyczną napisaną przez Annie Clark.

 

David Byrne – American Utopia (2018)

David Byrne nagrał wiele solowych płyt od momentu zakończenia funkcjonowania Talking Heads, ale to właśnie “American Utopia” zdaje się być prawowitym powrotem artysty. Jest taka, jak najlepsze nagrania jego zespołu-matki, lecz stosowna dla swojego czasu. Ze zdziwieniem odkryłam, że wielu słuchaczy z niechęcią przyjęło komentarze Byrne’a o charakterze społecznym i politycznym związane z albumem – zupełnie tak, jak gdyby Talking Heads było w swojej wymowie apolityczne. W drugiej dekadzie XXI wieku nie mieliśmy już zbyt wielu dużych, polityczno-społecznych koncept albumów bliskich “Hail To The Thief”, a “American Utopia” jest takim krążkiem i to niesamowicie dobrym. Jego dopełnieniem są występy na żywo, bo oszczędna choreografia doskonale uzupełnia aranżacje i teksty piosenek. Jeżeli nie mieliście okazji zobaczyć artysty live, możecie obejrzeć nagranie z Broadwayu “American Utopia” na HBO. 

 

 

Chcesz więcej?

Przeczytaj 1. część podsumowania

Przeczytaj 2. część podsumowania

 

Posłuchaj playlisty Podsumowania Dekady na Spotify:

Zobacz także


Czy GŁOŚNIEJ już było? Podsumowanie dekady 2010-2020. Część II Lata 00 podsumowanie dekady Nowość
Czy GŁOŚNIEJ już było? Podsumowanie dekady 2010-2020. Część II
09.05.2021
Oto część 2. wielkiego, wiosennego podsumowania dekady lat 2010-2020. Tym razem w zestawieniu m.in. Jamie XX, Tame Impala, Wacław Zimpel i Lotto. Czytaj
Czy GŁOŚNIEJ już było? Wielkie wiosenne podsumowanie dekady. Część I arcade fire burial jamie xx moderat podsumowanie dekady the national
Czy GŁOŚNIEJ już było? Wielkie wiosenne podsumowanie dekady. Część I
01.05.2021
Czas na pierwszą część podsumowania dekady. Oto 10 płyt z lat 2010-2014, które były znaczącymi nagraniami swojego czasu. Czytaj