Modę na retro uparcie postrzega się głównie jako regres w kulturze, jako jej wieczne powtarzanie, które nie daje nam żadnych nowości i ogranicza kreatywność. Mam dość tego defetyzmu — zwłaszcza, że obecne funkcjonowanie retro pokazuje coś dokładnie odwrotnego. Szczególnie w czasie pandemii.
Retro dla świętego spokoju
Tak, ja też z zapałem lajkuje i serduszkuje wszystkie zdjęcia lad sklepowych z lat 90., stare okładki płyt, nagrania reklam z epoki polskiej transformacji. Tak, odwiedzam liczne fanpejdże, których jest tyle, że z łatwością wypełniają cały feed duchologicznymi zdjęciami i klipami. Tak, kiedy słyszę o kolejnej imprezie z remiksami starych przebojów, jak te organizowane przez ABC Przygody, zaznaczam datę w kalendarzu i chętnie tupię nogą do hitów polskiego popu, których nie miałam prawa znać w momencie ich ukazania się.
Wymiar identyfikowania się z estetyką dźwięków z przeszłości jest pociągający. Często objawia się jako nostalgiczne odtwarzanie prog rockowych klasyków, które daje poczucie bezpieczeństwa wynikające z słuchania ulubionej płyty. Kiedy kilka pokoleń równie często odsłuchuje te same płyty z lat 70. czy 80., nawiązują jakąś nić porozumienia. Mogą odetchnąć wspólnie w kojącej przestrzeni, gdzie nie dociera upływ czasu.
W pandemii nostalgiczne słuchanie odbywa się jeszcze częściej, bo statystyki streamingów jasno pokazują, że słuchacze rzucili się na comfort music, czyli to, co znają i kochają. Bycie inżynierem Mamoniem jest przyjemne, wprowadza spokój i poczucie ciągłości, stabilności w czasie kompletnego chaosu poznawczego.
Nie jestem sama w tym rozpoznaniu – podążam po prostu za Markiem Fisherem, który też wskazywał na pozytywny aspekt zjawiska retromanii i upatrywał w niej szans dla chwili emocjonalnego odpoczynku w świecie bombardowanym 24/7 nowościami i newsami.
Streaming killed the radio star
W czasie pandemii widzimy jak na dłoni, że kulturowy i emocjonalny azyl jest bardzo potrzebny, aby odzyskać choć cząstkę wewnętrznego poczucia spokoju. W samych Stanach Zjednoczonych słuchalność nowości w okresie od połowy marca do końca kwietnia spadła aż o 28%*, za to rockowe klasyki i inne znane utwory przeżywają drugą młodość.
Co ciekawe, BBC zanotowało 18% wzrostu w liczbie słuchaczy**. To oznacza, że wracamy nie tylko do znanych dźwięków, ale także do znanych, starszych rozwiązań w kontekście technologii i sposobu dystrybuowania muzyki. Radio znosi z nas obowiązek samodzielnego wybierania utworów do playlisty — zdajemy się na gust i wybór osoby prowadzącej audycję. Radio już od wielu lat nie jest pierwszym źródłem, dzięki któremu poznajemy nowości. Włączając je możemy mieć pewność, że raczej czeka nas nostalgiczna wycieczka w przeszłość.
Polski rynek muzyczny też zareagował na potrzebę istnienia comfort music w chaotycznych czasach. Słuchaliście już po raz kolejny wszystkich kultowych albumów Myslovitz? Na serwisach streamingowych pojawiła się brakująca dyskografia.
Z tego samego powodu wzrost oglądalności notuje YouTube, które dostarczając nam dźwięki ze strefy komfortu funkcjonuje bardziej jako niekończące się archiwum. Mamy na wyciągnięcie ręki wszystko, co tylko chcemy — wystarczy chwila, żeby wpaść w wir słuchania znanej muzyki przez długie godziny.
A przy następnych odwiedzinach YouTube zapyta nas, czy zgodnie z algorytmami chcielibyśmy obejrzeć piętnastą wersję tego samego utworu z kolejnego koncertu artysty? I oczywiście, że chcemy. Rzadko kiedy opieram się propozycji streamowania “Give Up The Ghost” z występu, na który nie trafiłam wcześniej.
Dla porządku trzeba jednak zaznaczyć, że streamingi zanotowały też spadek w stosunku do standardowego poziomu odsłuchań sprzed pandemii, co jest bezpośrednią konsekwencją nie wychodzenia z domu. Spotify, Tidal i Apple Music najczęściej są użytkowane na apce smartfona w drodze do pracy, szkoły i na uczelnię. Jeżeli nie pokonujemy tych tras, w zaciszu własnych czterech ścian raczej odpalamy YouTube.
I nie ma w tym nic złego. Pandemiczny chaos jest przytłaczający, nawet wtedy, gdy już powoli wychodzimy z rzeczywistości mocno obudowanej restrykcjami. Ten pozytywny odbiór zjawiska nostalgii i retro w kulturze często jest określany naiwnym, infantylnym, a wreszcie — emocjonalnym, tak jakby była to obelga. Tymczasem w eksplorowaniu emocji nie ma nic szkodliwego.
Nostalgia teraz
Gdzie wybrać się na nostalgia trip w polskiej muzyce? Pojawiło się kilka projektów szczególnie wartych uwagi.
Jedną z najważniejszych nostalgicznych płyt ostatnich miesięcy jest “Blues”, drugi album Bartka Kruczyńskiego stworzony pod szyldem Pejzażu. Prawie modelowy przykład nowości, która przerabia znane dźwięki na personalny sposób. To nie brzmienie chilloutowe spod znaku muzyki z windy, ale uspokajające dźwięki ambientu, spokojnego basu i zapętlonych wokali. “Blues” jest współczesną nostalgią za hitami z lat 90. i 00., nie retromanią na vintage lat 50. i 60. Jest dokładnie takim sentymentem, jakiego szukam, a kiedy go znajdę, odtwarzam aż do zdarcia: subtelnym, nieprzekombinowanym, kojącym jak muzyczny azyl.
Z kolei Legendarny Afrojax powrócił z albumem “20 lat Commodore 64”. Słuchanie tej płyty jest jak powrót do zabawy Tamagotchi — typowo nostalgiczny trip do dawnej technologii, która zamiast zyskać status przestarzałej ramoty, stała się przyjemną w użyciu zabawką. Przynosi tę samą radość, co ulubione stare zdjęcia i wspominki innych symboli ostatniego przełomu wieków. Afrojax wypuścił kompilację utworów, które przez ostatnie 20 lat tworzył i realizował właśnie na Commodore 64. Mówi: “bawisz się dobrze i ośmiobitowo”. Taka nostalgia to prosta przyjemność i endorfinowy uspokajacz.
Przypuszczam, że nadchodzące miesiące przyniosą nam jeszcze więcej nostalgicznych retro dźwięków, bo choć restrykcje powoli są niwelowane, częściowe zawieszenie kultury prawdopodobnie jeszcze potrwa. A zanim wrócą duże festiwale i tłumne koncerty: long live the YouTube i nostalgiczny azyl.
Tekst: Jola Kikiewicz | Redakcja: Witold Regulski i Joanna Hała
Źródła:
Zobacz także
