Z Izą spotkałam się na kilka dni przed jej trasą supportującą Alphaville. W tym czasie trudno było złapać ją w Warszawie – nic dziwnego, skoro odpowiadała za każdy element tego przedsięwzięcia. Ta filigranowa dziewczyna na scenie jest uosobieniem najprawdziwszej elektronicznej energii. Możecie kojarzyć ją też ze znakomitego Cosovel, gdzie tworzyła teksty, komponowała, produkowała. Jednak, jak sama mówi, zaczęła robić zupełnie nowe rzeczy i potrzebowała stworzenia alter ego, które obejmie sobą wszystkie obszary jej działalności. Tak narodziła się INA WEST. Płytą GIRLS pokazuje światu efekty swojej 1,5 rocznej pracy.
Jesteś kobietą orkiestrą i robisz bardzo wiele rzeczy – na dodatek wszystko ogarniasz sama. To musi być trudne. Nie masz czasem ochoty tego rzucić?
Takie myśli chodzą mi czasem po głowie. Na przestrzeni ostatnich 10 lat, podczas których komponuję dla siebie albo tworzę muzykę dla innych, miałam wiele trudnych momentów, w których chciałam się poddać. Jednak zazwyczaj okres rekonwalescencji trwał kilka dni (śmiech). Siła zawsze szybko wraca, zwłaszcza, kiedy docierają do mnie na prawdę ciepłe słowa i czytam reakcje słuchaczy. Listy czy bardzo osobiste prezenty malują mi uśmiech na twarzy, nie ma miejsca na wprowadzanie jakiejkolwiek negatywnej myśli. Czasem trzeba zagryźć zęby i po prostu krok po kroku realizować założenia. I nie utopić się przy tym w zbyt dużych celach, omijać szerokim łukiem oczekiwania. Choć oczywiście mam w sobie wielkie pragnienie skosztowania wszystkiego, z każdej strony. Ważne jest dla mnie to, że cały czas na tej drodze znajdują się osoby, które wspierają moje szczęście i rozumieją tę energię – bez nich byłoby trudno.
Często podkreślasz, że są to przede wszystkim dziewczyny, wśród nich twoja mama. Wsparcie córki-artystki nie jest wcale takie oczywiste.
Mam w niej bardzo wielkie wsparcie. Mentalne i fizyczne – przesyła mi zawsze paczki z pysznościami, w momentach, w których nie jest słodko (śmiech). Za każdym razem zaskakuje mnie jej miłość do życia i wewnętrzna siła. Pamiętam urodzinową kartkę, w której życzyła mi, abym nigdy nie wyrosła ze swoich marzeń. Mam młodszą siostrę Olę, która daje mi oparcie, pomaga ogarnąć cały ten życiowy kocioł. W mojej muzycznej historii jest też obecny tata, z którym wielokrotnie występowałam na scenie. Wystarczył jeden telefon, aby poleciał ze mną w trasę do Korei.
Zadzwoniłaś do niego, żeby rzucił wszystko i poleciał z tobą do Korei?
Tak było! Piotr jest perkusistą, wspólne granie to czysta magia. Teraz nie zdarza się to często, ale za każdym razem jest to wyjątkowa podróż.
W ogóle nie myślę o sobie w kontekście płci. Choć mam wrażenie, że są kobiety, które mają w sobie więcej tak zwanego pierwiastka męskiego. Te kobiety potrzebują ciągłej iskry; elementu przygody, ryzyka, podboju, ciągłego odkrywania. Takie, które nie boją się sięgać po swoje. Czuję się wyjątkowo, bo mam wyjątkowe życie dzięki ludziom wokół siebie. Mężczyznom i kobietom. Jednak myślę też, że kobiety poprzez swoją wrażliwość nie zawsze mają ochotę mówić wprost o swoich oczekiwaniach i często mają opory by głośno pochwalić się osiągnięciami. Lub poprosić o podwyżkę, awans czy wyjść do świata ze swoją twórczością. Miałam to szczęście, że zawsze powtarzano mi, że trzeba iść ciągle do przodu i „sięgać po swoje”.
Ostatnio robiliśmy w redakcji podsumowanie wywiadów i artykułów. Wyszło na to, że rozmawiamy w większości z facetami. Dlaczego? Czy faceci są bardziej pewni siebie? Nie potrafiliśmy znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Jednak mam wrażenie, że chodzi tutaj właśnie o to, że dziewczynom trudniej przychodzi mówienie o swoich sukcesach i dobrych stronach. Trudniej jest nam wyjść do świata z tym co robimy.
Zgadzam się. Trzeba znać swoją wartość i podchodzić do życia bez kompleksów. Choć jest to proces, którego się uczymy. 10 lat temu zaczynałam moją przygodę w zespole Julii Marcell i byłam Izą, która z wielką przyjemnością chowa się z tyłu sceny. Odkąd pamiętam muzyka była dla mnie czymś jedynym i magnetycznym. Wieloletni romans z fortepianem sprawił, że stałam się świrem na punkcie grania, później zjawiła się Julia i pokazała czym jest występowanie na scenie. Od tamtego momentu nie było dla mnie innej drogi. Dziś wiem dużo lepiej kim jestem i czego chcę.
Teraz wróciłaś teraz do bycia sidemanką. Jest to dla ciebie komfortowe?
Ja się świetnie czuję grając w zespole i zarazem nie będąc na froncie. Zwłaszcza z tak wybornymi muzykami jak Jose Manuel Alban Juarez czy Andrzej Pieszak. W zeszłym roku dołączyłam do składu koncertowego zespołu Piotra Schmidta, czyli Tego Typa Mesa i czerpię z tego ogromną radość. Mam przestrzeń dla siebie, swojej ekspresji; mam przestrzeń dla ruchu, na to by być w muzyce, czuć jej tętno. Pracuję na komfort tego, kto stoi na froncie i jest to duża odpowiedzialność i fascynujący proces poznawczy zarazem.
Teraz jedziesz w długą trasę z Alphaville. Czujesz, że to ważny krok w karierze?
Ta trasa to dla mnie coś ważnego. Świeżego. Mały historyczny moment. Jestem bardzo podekscytowana, ale nie aż tak bardzo jak byłabym kilka lat temu. Kiedyś zapewne spłonęłabym ze szczęścia. A muszę zostawić jeszcze trochę ognia na koncerty.
Jesteś control freakiem? Czy trudno znaleźć Ci w branży osobę, której powierzysz odpowiedzialność za swoje projekty?
Wszystko co robię stało się przez ostatnie cztery miesiące czynnością, która wymaga ode mnie pracy od rana do wieczora, często zarwanych nocy i nieregularności. Absolutnie nie jestem control freakiem. Jednak w muzyce alternatywnej jest bardzo mało osób, które chcą zajmować się managementem – to bardzo trudne zadanie, wymagające niesamowitej ilości energii, wysiłku i zaangażowania. Niekiedy zdarza się tak, że spotykają się ludzie, którzy po prostu czują, że muszą to zrobić razem. Jest chemia i to, że muzyka jest bardziej lub mniej mainstreamowa nie ma żadnego znaczenia. To kwestia energii. Ja spotkałam wiele takich osób na mojej drodze, ale menadżera jeszcze nie.
Wypaliłaś się już kiedyś?
GIRLS powstawało przez dwa ostatnie lata, z półroczną przerwą. Musiałam pooddychać bez muzyki, aby nabrać dystansu. Po powrocie zaszyłam się w studio na trzy tygodnie i skończyłam płytę.
Na GIRLS jest piosenka „Soldier”. Zastanawiam się, czy czujesz, że musisz cały czas coś udowadniać i walczyć?
Presja otoczenia, oczekiwania innych nie ułatwiają nam tego, żeby zrozumieć, że jesteśmy wystarczający. To trudne zadanie, którego nie uczą w szkołach. Opowiem Ci historię o moim pierwszym dniu w szkole muzycznej. Poszłam wraz z rodzicami na egzaminy wstępne. Niezbyt uprzejmie wyglądająca nauczycielka starej daty podeszła do mnie bez przywitania i sucho rozkazała „pokaż ręce”. Doskonale pamiętam ten moment i przerażenie na twarzach rodziców. Po chwili powiedziała: „te ręce się do niczego nie nadają, ona pianistką z pewnością nie będzie”. Pomimo tak słabych rokowań, przyjęła mnie do swojej klasy. Na każdą lekcje przychodziłam z płaczem. Byłam tak zestresowana, że nie potrafiłam wydobyć z siebie dźwięku. Po dwóch tygodniach sama wypisała mnie ze swojej klasy. Później spotkałam niesamowitą nauczycielkę, Rosjankę – Panią Tatianę. Nie mówiła po polsku – komunikowałyśmy się muzycznie, poprzez grę. Tylko my i dwa fortepiany stojące obok siebie.
Potrzebujemy dobrych nauczycieli.
Zawsze. Kształcenie muzyczne to długi, trudny i skomplikowany proces. Potrzebny jest ktoś, kto podczas tego czasu pokaże Ci drogę. Dobrze jest usłyszeć magiczne zdanie: „Na jednym małym elemencie będziemy się skupiać cały rok, to nasze wyzwanie”. Perspektywa roku na samotne opanowanie materiału może nas łatwo zniechęcić.
Na koniec zapytam o intrygującą mnie rzecz – jak znalazłaś się w Teatrze Polskim w Bydgoszczy?
Na mój koncert przyszedł kiedyś Wojtek Urbański, dostałam od niego dużą dawkę pozytywnego feedbacku. Wojtek komponuje muzykę do spektakli; zapytany o dziewczynę, która potrafi skomponować muzykę, nagrać i zmiksować; dobrze, gdyby również do tego na żywo zaśpiewała i czuła się dobrze w teatralnym klimacie. I Wojtek powiedział jej, że jest tylko jedna taka osoba. Dostałam ten angaż.
Rozmawiała: Joanna Hała | Zdjęcie Główne: Jan Bonk